piątek, 27 listopada 2020

Podsumowanie listopada

Witajcie! 

Listopad już prawie za nami, stwierdziłam że fajnie będzie podsumować sobie ten miesiąc. To jeden z plusów prowadzenia bloga - motywacja do podsumowywania miesięcy. Widzę wtedy co zrobiłam w danym czasie, ile z moich planów zrealizowałam, co przeczytałam, co obejrzałam, gdzie byłam, czego nowego się nauczyłam, co zrobiłam dla siebie i własnego rozwoju. Wcześniej tego tak nie analizowałam i miałam przez to wrażenie, że czas przecieka mi przez palce. Miesiąc za miesiącem mijał bez żadnej większej refleksji. Cieszę się, że wprowadziłam taką zmianę w moim życiu i teraz nie dość, że poznaję tu fajnych ludzi, czerpię inspiracje, wyżywam się kreatywnie to jeszcze motywuje mnie to do większego działania i doświadczania życia po prostu. 

Jaki był mój listopad?

Wracając do listopada to  lepiej wspominam jego drugą połowę. Pierwsza była szarobura. Miałam jakiś spadek energii przez kilka dni, na szczęście szybko mi to minęło i wróciłam na dobre tory. Jestem typem osoby, która łatwo łapie doły, ale też szybko się z nich wygrzebuje. Mój listopadowy dół trwał może dwa dni, a potem wstałam i wróciłam do życia. Bo przecież szkoda czasu. 

Jak mi poszło w listopadzie z moją listą?

Na początku miesiąca zrobiłam listę rzeczy do zrobienia w listopadzie. Traktowałam to z przymrużeniem oka, nie spinałam się że wszystko muszę wypełnić, raczej miało to być takie zaznaczenie, zastanowienie się nad tym jak chcę żeby wyglądał mój miesiąc.  Zobaczmy teraz ile udało mi się z tego dokonać.


uporządkować zdjęcia na laptopie   

wypić kawę z cynamonem   



upiec ciasto 3 bit 

spróbować medytacji

pooglądać filmiki na youtube o opiece nad noworodkiem   

złożyć meble w małym pokoju   

przeczytać 2 nowe książki

pójść na długi spacer polami   

zrobić jesienne zdjęcie   

znaleźć wartościowy serial do oglądania    

zrobić pyszną sałatkę na obiad    


robić bezmięsny obiad 2 razy w tygodniu   

wypróbować nowy przepis na makaron   ✓  
zrobiłam makaron z brokułami, a przepis jest z kanału 10 minut spokoju -  było pycha ;)


upiec ciasto marchewkowe   ✓  - przepis jest na moim Instagramie terazszczescie




pójść na spotkanie rodzinne    

zrobić sobie maseczkę

ćwiczyć jogę co drugi dzień

wypić 1,5 litra wody każdego dnia    

jeść codziennie jakiś owoc    

codziennie sprawdzać wasze posty na Instagramie i Blogu    

codziennie oglądać przez 20 minut minimum coś po angielsku 

praktykować prawo przyciągania   

codziennie nagrywać STORIES na Instagramie    

nauczyć psa komendy "slalom" 

zrobić sobie peeling z kawy na całe ciało   

kupić maskę proteinową do włosów i stosować się do zasad równowagi PEH   

brać codziennie witaminy 

zabezpieczyć rośliny w ogrodzie przed mrozem  

przejechać się samochodem jako kierowca   

pozwalać sobie na coś słodkiego max 2 razy w tygodniu   ✓


Nie jest źle, z 30 planów do zrealizowania udało się wykonać 21.

Nie upiekłam 3-bita, ale może uda się to zrobić w grudniu, np. przed świętami? Przenoszę to na kolejny miesiąc. Medytacji też nie spróbowałam i bardzo żałuję, bo wiem że przynosi to dużo korzyści. Z jogą też szło mi średnio i tego najbardziej żałuję, bo wiem jak dobrze to wpływa na moje ciało. Miałam przerwę, ale już wracam do tej aktywności. Nie robiłam jogi co drugi dzień, ale też nie zrezygnowałam z niej całkowicie, więc plan wykonany pośrednio. Jeśli chodzi o czytanie to przeczytałam jedną książkę, a właściwie to kończę czytać "Jestem żoną szejka". Dosyć wciągająca historia oparta na faktach, pokazująca zupełnie inne życie niż nasze, polskie. Nie oglądałam filmików po angielsku, przez co mój angielski na pewno się trochę cofa, dobrze że serial na Netflixie oglądam w tym języku, tylko z polskimi napisami, więc też ten punkt można powiedzieć że wykonałam w jakimś stopniu. Z treningiem mojego psa całkowicie popłynęłam. O witaminach niestety czasem zapominam, brałam je bardziej co drugi dzień niż codziennie. 

Po co mi taka lista?

Dzięki takiemu podsumowaniu wiem na co zwrócić uwagę, co chce wprowadzić i co wprowadziłam. Stworzę na pewno podobną listę na grudzień, bo działa to na mnie motywująco. Pomaga bardziej przeżywać i doświadczać. Sprawia, że zbiór małych rzeczy składa mi się na wartościowy miesiąc. Działa to też, a może przede wszystkim na moją psychikę - mam wrażenie, że czas nie ucieka mi przez palce. 


Co zaliczam do ulubieńców miesiąca?


Serial


Nikogo chyba nie zdziwię, że Gambit Królowej pojawia się w tym podsumowaniu. Obejrzeliśmy ten serial z wielkim zainteresowaniem. Jakim szokiem dla mnie było zobaczenie twarzy polskiego aktora w jednej z pierwszych scen! Jestem bardzo dumna, że w końcu polski aktor zagrał w zagranicznej produkcji i to nie epizod tylko znaczącą rolę. Tematyka tego serialu jest dość niepopularna, bo to serial o szachowej mistrzyni, na pewno dzięki tej produkcji wiele osób przypomni sobie o grze w szachy. Aktorka grająca główną postać też wiele wnosi do tego serialu, ma niespotykaną urodę i gra moim zdaniem świetnie. Jeśli jeszcze ktoś nie widział (w co wątpię) to polecam! :) 

Książka





"Jestem żoną szejka" zaczęłam czytać z tzw. braku laku. Szukałam czegoś ciekawego do przeczytania, a ta książka czekała na swoją kolej u mnie już od dawna. Stwierdziłam, że dam jej szanse, choć byłam sceptycznie nastawiona. Staram się być otwartą osobą i nie wierzyć stereotypom o złych arabach, wierzę że historie miłosne z nimi też mogą być szczęśliwe i na pewno takie się zdarzają. Zdaję sobie sprawę, że moda na tego typu literaturę jest krzywdząca i może nawet trochę zakłamana? Ale mimo to stwierdziłam, że przeczytam, bo lubię dowiadywać się  o obcych kulturach. 
Książka pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie czytałam jej może z zapartym tchem, ale przyjemnie się czytało i była dość interesująca. Jest to pewnego rodzaju autobiografia autorki, historia na faktach jej małżeństwa z bogatym szejkiem arabskim. Opowieść poruszająca, temat ciekawy, jedyne co mam do zarzucenia to niespójność i przeskoki czasowe, pisana jakby trochę chaotycznie. Mimo wszystko warto po nią sięgnąć i może nieco poszerzyć horyzonty ;) 

Wycieczka


Pewnej słonecznej listopadowej niedzieli udało się nam wybrać nad Solinę. Było trochę mroźno, wiał mocny wiatr, ale najważniejsze że było słonecznie. Słońce zawsze dodaje uroku, gdziekolwiek jedziemy, nawet w średnie miejsce, to gdy jest słonecznie wycieczka zawsze jest udana. Tak też było tym razem. Od czasu do czasu lubię wybrać się w Bieszczady, super jest tak przewietrzyć głowę i nasycić ją tymi dzikimi, pięknymi widokami :) 












Świeca



Któregoś razu będąc w Rossmanie rzuciła mi się w oczy świeca z serii Doroty Szelągowskiej. Moja kobieca ciekawość i zamiłowanie do fajnych dodatków do domu zwyciężyły i postanowiłam wrzucić do koszyka, zwłaszcza że akurat była kilka złotych taniej na promocji.
Zapłaciłam za nią chyba 24 zł i uważam, że były to dobrze wydane pieniądze. Podoba mi się wygląd tej świeczki, taki minimalistyczny i elegancki, to że ma drewniany knotek i ładnie skrzypi podczas palenia  no i oczywiście piękny zapach, który jest wyczuwalny w domu, więc świeca spełnia swoją funkcję. W listopadzie paliłam ją bardzo często, nawet teraz podczas pisania tego posta pali mi się w tle ;) 

Spacery w prawdziwie jesiennej aurze 


Spacery w listopadowe słoneczne dni to zdecydowanie ulubieniec miesiąca ;) Całe szczęście dni kiedy świeciło piękne słońce było dosyć sporo i udało mi się skorzystać z tych widoków. Teraz już wszystko robi się szare, liście straciły swój urok, ale jeszcze dwa tygodnie temu można było cieszyć oczy cudownymi kolorami. Mam dla was kilka kadrów z naszych spacerów po lesie. 









A ostatnio mamy już przymrozki i taką pogodę też lubię. Powietrze jest takie rześkie, tego brakowało mi w Anglii ;)




To takie moje niekosmetyczne podsumowanie listopada. Dajcie znać jak wam minął ten miesiąc, jestem ciekawa co fajnego robiliście. Ja zabieram się za tworzenie mojej listy planów na grudzień, aby ten miesiąc był znów dobrym, owocnym czasem. 

Dziękuję za przeczytanie posta i zapraszam do choćby krótkiej refleksji nad nim w komentarzu, będzie mi bardzo miło :)

Pozdrawiam!















piątek, 20 listopada 2020

Dlaczego nie chcę już nigdy mieszkać za granicą?

Witajcie! 

Do Polski wróciłam w marcu, po 3.5 roku pobytu w Londynie. Naszła mnie ostatnio myśl, że jest mi tu dobrze i za żadne skarby nie chciałabym już wrócić do tej "krainy mlekiem i miodem płynącej" - jak myśli wielu Polaków mieszkających w Polsce o Wielkiej Brytanii. Oczywiście wiem, że są ludzie, którzy ułożyli sobie tam życie i są szczęśliwi, nie można każdego wrzucać do jednego worka, ale ja najlepiej czuję się w swoim kraju i dziś chciałabym Wam opowiedzieć dlaczego ;) 


Jaki był pierwszy rok? 


Moja historia jest mam wrażenie trochę inna niż większość emigracyjnych opowieści. Z reguły ludzie mają tak, że początki są trudne, a z czasem coraz lepiej odnajdują się na obcej ziemi. U mnie było odwrotnie. 




Pierwszy rok wspominam super. Miałam wtedy 22 lata, był to 2016 rok. Zaraz po skończeniu licencjatu spakowałam z radością cały swój mały dobytek do jednego kartonowego pudła i przeniosłam go z pokoju w Rzeszowie do pokoju w Londynie. Moja ekscytacja była ogromna - czułam się dumna, że mam odwagę podjąć taką decyzję, wyjechać, zobaczyć nowy kraj, nauczyć się języka, czułam się taka światowa. Wszystko było nowe, inne. W wieku 22 lat nie ma się jeszcze dużych wymagań mieszkaniowych, większość moich znajomych nadal mieszkała w takich pokoikach w Polsce, bo poszli na magisterkę, więc nie czułam się w żadnym wypadku przez to źle, że mieszkam w słabych warunkach. Każdy tak wtedy miał w moim otoczeniu. Poznawałam wszystko przez pierwszy rok, podejmowałam się różnych prac i nawet jeśli były one ciężkie i mało płatne to się cieszyłam, bo nie potrzebowałam wtedy wiele. Każdy zarobiony w pralni czy fabryce grosz wydawałam na swoje potrzeby i byłam zadowolona, postanowiłam sobie, że pierwszy rok poświęcę na zwiedzanie i korzystanie z życia. Pamiętam że przez pierwszy rok mojego pobytu byłam bardzo szczęśliwa. 

Kiedy zaczęły się schody?


Po pewnym czasie zaczęłam czuć się wszystkim przytłoczona. Muszę przyznać, że nie miałam za bardzo na co narzekać, bo miałam trochę szczęścia. Dostałam pracę biurową po roku pobytu, na początku na 5 godzin dziennie, więc nadal starczało mi tylko na życie, nic nie odkładałam. Po kolejnym roku zwiększono mi ilość godzin i ostatnie dwa lata były już bardziej owocne. Pracę lubiłam, była lekka i przyjemna, dodatkowo uczyłam się tam angielskiego, bo rozmawialiśmy na co dzień w tym języku, więc to było na plus. Postawiliśmy sobie z Krzyśkiem cel - rezerwujemy datę ślubu. Teraz wiem, że pomysł był szaleńczy i nieprzemyślany, ale my tak często podejmujemy decyzje :P Zarezerwowaliśmy spontanicznie salę na 170 osób.. Dodatkowo w tym samym czasie mieliśmy budowę, praktycznie od podstaw wykańczaliśmy dom, więc pieniędzy było potrzeba dużo, więc nasze życie przez ostatnie dwa lata polegało na pracy i oszczędzaniu. Już nie było tak kolorowo. 




Co mi się w Anglii nie podobało?


Pomijając fakt naszych wydatków i prywatnych spraw, było wiele rzeczy, które mi się tam po prostu nie podobały:

  • styl życia ludzi - ludzie tam żyją inaczej, mają inną mentalność niż w Polsce. Większość ludzi nie zwraca uwagi na wygląd, makijaż. Ja lubię takie rzeczy (no trudno, jestem typowo dziewczyńska i nic na to nie poradzę :P) lubię w Polsce to, że idąc ulicą widzę fajnie ubranych, schludnych, zadbanych ludzi. Mam ochotę przez to sama bardziej o siebie dbać. Tam wszystko wydawało mi się takie niechlujne, byle jakie. Widok kobiety z wałkami na głowie w metrze czy w piżamie w sklepie nikogo nie dziwi i jest codziennością. 

  • domy - o domy też nikt nie dba, są stare i rozwalające się. Mało kto ma mieszkanie na własność, wszyscy wynajmują stare, brzydkie domy za ogromne pieniądze. Nikt nie remontuje, nie dba o nie, bo to nie są ich własne domy tylko wynajmowane. Idąc londyńskimi ulicami czułam przygnębienie, było szaro, betonowo, brudno. Tylko centrum jest ładne i przyjemnie się tam spacerowało, ale nikt ze średniej klasy w centrum Londynu nie mieszka, więc bywało się tam rzadko. A widok szczura przy kanale wracając z pracy był już po czasie dla mnie normalnością :P

  • konsumpcjonizm - zamiłowanie ludzi do marek, szpanowanie. Nie rozumiałam tego, że ktoś wydaje kupę kasy na markowy zegarek albo torebkę, a mieszka w warunkach godnych pożałowania. Oczywiście nie każdy taki jest, ale zauważyłam, że jest takich osób więcej. W Polsce mamy trochę inne priorytety, co bardzo cenię.

  • wakacje na kredyt - każdy co roku musi pojechać na wakacje niezależnie czy ma na to środki. Wielu Anglików żyje z kredytu na kredyt, kredyt na wakacje jest czymś normalnym. 

  • język - w pracy rozmawiało się po angielsku nawet z pracującą obok mnie Polką ze względu na to, że szefowa była innej narodowości i siedziała cały czas obok nas. Doceniam bardzo fakt, że tak było, bo zmusiło mnie to do nauki, zapamiętałam mnóstwo słów, mój angielski poszedł do góry i z czasem śmiałość w porozumiewaniu się tym językiem również, ale jednak to nie jest to samo co rozmowa w ojczystym języku. Było mi wielokrotnie głupio, bo moje współpracownice spędziły w Anglii po 20 lat i mówiły bardzo dobrze, a ja robiłam błędy, brakowało mi słów, często czegoś nie zrozumiałam, coś przekręciłam. Czułam się zawsze jakby obok, gorsza. Uważam, że najlepiej jest rozmawiać w ojczystym języku, wtedy człowiek czuje się najbardziej swobodnie, może się najlepiej wyrazić. Tego mi bardzo brakowało. 

  • mnogość kultur - otaczali mnie ludzie z Indii, Rumunii, Węgier, Hiszpanii, Bangladeszu i wielu innych krajów. Niektóre kultury są naprawdę inne, mają inne zwyczaje, święta, potrawy. Brakowało mi poczucia jedności jakie ma się w Polsce. Mam tu na myśli np. to że gdy jest Wigilia każdy wie że dziś Wigilia, że zasiądziemy do stołu wieczorem i będziemy jeść 12 potraw. W Anglii gdy ja myślałam o tym, że dziś Wigilia reszta ludzi w moim otoczeniu miała zwykły dzień. Czułam się wrzucona do worka z różnymi ludźmi, z którymi nic mnie nie łączy. Jakbym była puzzlem niepasującym do układanki. 

  • brak rodziny i przyjaciół - mieszkając za granicą, obojętnie gdzie, trzeba się nastawić, że ominą nas uroczystości rodzinne, spotkania. Nie zawsze da się przylecieć na ślub przyjaciółki czy na święta. Spędzanie Sylwestra tylko we dwoje jest fajne do pewnego momentu. Po kilku takich Sylwestrach ma się ochotę na coś innego i kolejny wieczór tylko we dwoje zaczyna smucić. Zwłaszcza gdy ogląda się zdjęcia rodziny w Polsce, która razem świętuje, a my jesteśmy daleko sami. Oczywiście można znaleźć sobie nowych przyjaciół, którzy niejako zastąpią rodzinę. Wielu Polaków w Londynie z mojego otoczenia spędzało święta z innymi Polakami - znajomymi. Dla mnie jednak to nie to samo i jest to dla mnie jakiś ich sposób na zapełnienie pewnej pustki, mimo że do tego się nie przyznają. 



Za co lubię Polskę?


Do Polski wróciłam do własnego domu. Nie muszę się już martwić o to, że zostawię brudny garnek w kuchni na 10 minut i współlokatorom będzie to przeszkadzać. O wiele łatwiej jest w Polsce zamieszkać samemu niż w Londynie, gdzie czynsze są horrendalne. Widać to po tym, że jednak większość emigrantów mieszka tam właśnie "na pokojach". Gdy przychodzą święta wszyscy w moim otoczeniu je znają, nie muszę nikomu tłumaczyć jakie mam tradycje wielkanocne czy że dziś jest Święto Zmarłych. Czuję się przynależna do społeczności, czuję że inni są tacy jak ja, mają takie same obyczaje i jest to na prawdę fajne uczucie. Jadę w niedzielę na obiad do mamy zamiast włóczyć się po galerii handlowej z braku zajęcia. Nawet zakupy w Biedronce są dla mnie przyjemniejsze niż w angielskim Sainsbury's, bo wszyscy wokół mnie mówią w moim języku,  znam większość produktów na półkach i znajdę wszystko co potrzebne mi do gołąbków bez problemu ;) Mogę pójść latem na targ gdzie kupię świeże warzywa, zjeść prawdziwy twarożek, poczuć smak polskich ziemniaków, ogórków, fasolki. To takie błahe rzeczy, a gdy przez kilka lat jest się od nich odciętym naprawdę cieszą. Zauważyłam też, że w Polsce jest jednak więcej słońca, mimo tego co niektórzy mówią, że klimat się zmienił i wychodzi już na to samo. Lato w Polsce było dla mnie piękne i bardzo mi w Anglii brakowało takiego lata. Lubię to, że mogę wyjść na spacer do lasu, a nie do parku pełnego ludzi. To że po drodze spotkam sąsiadkę i z nią porozmawiam o tym, co gotuje dziś na obiad. W Anglii nie wie się nawet jak ma sąsiad na imię. Mogłabym tak długo wymieniać. 


Czy żałuję wyjazdu?


W żadnym wypadku nie. Cieszę się, że przeżyłam taką przygodę. Na pewno mnie to ukształtowało, pokazało mi jakie mam priorytety, do czego chcę w życiu dążyć, że chcę mieć swój mały kąt, ale swój, bez obcych ludzi. Poznałam wartość obecności rodziny i przyjaciół w życiu. Zobaczyłam że pieniądze to nie wszystko, są ważne, ale to tylko dodatek. Gdy brakuje innych rzeczy, one same nie dadzą szczęścia. Lepiej mieć mniej, ale mieć w życiu pewien balans. 





Uważam, że wyjazd za granicę to super sprawa na rok, dwa żeby odłożyć trochę, pozwiedzać, nauczyć się języka i docenić swój kraj. Nic tak nie uczy pokory jak emigracja. 





To pewnie kwestia charakteru, są ludzie którzy świetnie odnajdują się na emigracji, cieszą ich te markowe ciuchy dostępne tak łatwo, lubią te weekendy spędzane w galeriach handlowych  i kawiarniach, czekają na coroczne wakacje na kolejnej gorącej wyspie. Jednak to nie dla mnie na dłuższą metę i jestem wdzięczna, że mogłam już zakończyć etap Londynu. Teraz na nowo odkrywam i doceniam mieszkanie w Polsce ;)  


A jakie są wasze doświadczenia z wyjazdami za granicę? A może ktoś mieszka na stałe poza Polską i jest zadowolony? Dajcie znać w komentarzach, wszystkie czytam i cieszę się, gdy dzielicie się swoim zdaniem ;) 

Zapraszam też na mój Instagram terazszczescie, gdzie jestem codziennie :) 

Pozdrawiam!  

poniedziałek, 9 listopada 2020

Związek na odległość

Witajcie. Wczoraj przeglądając Instagram  natrafiłam na post odnośnie związku na odległość. Wróciły moje wspomnienia, bo byłam w takim związku przez 3 lata. Nie byłam przygotowana na to, chyba nikt nie jest. Życie samo się tak potoczyło, że cały okres mojego studiowania mieszkałam w Rzeszowie, natomiast mój chłopak, a obecnie mąż mieszkał i pracował wtedy w Londynie. Trzy lata to długo, nauczyłam się przez ten czas funkcjonować w takim układzie, wypracowałam sobie pewne nawyki działania, które pozwoliły mi przetrwać ten czas, nie powiem że bezboleśnie, ale znośnie. Nie wspominam czasów studiów źle, wręcz przeciwnie, byłam nawet zadowolona z mojego życia wtedy, więc wniosek z tego taki, że da się żyć w związku na odległość i nie zwariować. 



Dlaczego związek na odległość?

Krzyśka poznałam zanim poszłam na studia, już wtedy wiedziałam, że pracuje w Anglii, ja już miałam zaplanowane że idę na studia od października, nie brałam nawet pod uwagę innej ewentualności. Zresztą znaliśmy się za krótko żeby przyszło mi do głowy z nim tam wtedy pojechać. Z perspektywy czasu uważam, że to dobrze, bo mam skończony licencjat. Poza tym te 3 lata były takie niby w związku, ale jednak miałam dużo wolnego czasu tak jakbym była singielką. Wykorzystałam ten czas na rozwój - studiowanie, praca w kinie, wolne miałam tylko wieczory podczas których ćwiczyłam, uczyłam się angielskiego albo czytałam książki, czułam że mam dobry czas pod względem samorozwoju, nie czułam się nieszczęśliwa, choć pamiętam że były dni, kiedy płakałam w poduszkę. 



Jak przetrwać?

Uważam, że jest kilka czynników, które decydują czy dany związek na odległość przetrwa. 

Po pierwsze ludzie muszą czuć, że naprawdę im na sobie zależy. To musi być mocna więź i wzajemne zrozumienie. Słaby związek nie przetrwa. Obie strony muszą czuć potrzebę wzajemnego kontaktu. My rozmawialiśmy codziennie wieczorem po dwie godziny, czasem godzinę, a przez resztę dnia mieliśmy kontakt poprzez pisanie. Te wieczorne rozmowy były już tradycją. Opowiadaliśmy sobie jak minął nam dzień, co się wydarzyło i snuliśmy plany na przyszłość. Pamiętam jaka byłam zła jeśli któregoś dnia o 19 nie było telefonu, bo na przykład coś się przedłużyło w pracy. Gdyby takie sytuacje były nagminne, nie wiem czy bym dała radę. 

Właśnie te wspólne plany też są ważne. Krzysiek przyjeżdżał do Polski co 1,5 miesiąca, czasem 2, najdłuższa nieobecność to było 3 miesiące. Zawsze wiedziałam kiedy przyleci i odliczaliśmy dni do tego czasu, planowaliśmy co będziemy robić, gdzie pójdziemy, gdzie pojedziemy na wycieczkę. To pomagało. Wiedziałam, że te 2 miesiące miną i spędzimy wspólnie super czas. Zawsze gdy był w Polsce staraliśmy się ten czas dobrze wykorzystywać, to były takie wakacje. Dużo wychodziliśmy do restauracji, spacerowaliśmy po galeriach handlowych (oboje lubimy się tak szwendać i oglądać ciuchy, wiem że nie każdy to lubi  :P), oglądaliśmy razem filmy, piliśmy wino  - mega miło wspominam te jego przyjazdy.

Poza tym istotne jest też to żeby ogólnie mieć w życiu zajęcie. Ja wtedy studiowałam i znalazłam sobie jeszcze pracę, w której spędzałam praktycznie cały wolny czas poza uczelnią i to mi pomagało. Nie siedziałam sama nudząc się w domu i rozmyślając, że jestem samotna, bo nie miałam na to czasu. Gdybym nie miała tej pracy, podejrzewam że przeszłabym to o wiele gorzej. Dzięki pracy i studiom miałam poczucie, że idę do przodu, nie dość że się uczę to jeszcze zarabiam (były to grosze, ale bardziej o to poczucie samodzielności i dumę z siebie chodziło) czułam się ze sobą dobrze, nie jak męczennica czekająca w czterech ścianach na faceta, który jest daleko.

Kolejną rzeczą dzięki której uważam że daliśmy radę i nadal jesteśmy razem było to, że bardzo szybko zaczęliśmy rozmawiać o tym, że gdy skończę licencjat to pojadę do Londynu i razem zamieszkamy. Ja lubię zmiany, lubię jak coś się dzieje - ten wyjazd stał się moim marzeniem. Wyobrażałam sobie jak to będzie - wielki świat, wielkie miasto, my razem, nowa praca, nowi ludzie, język - wszystko mnie ekscytowało. Wiedziałam, że teraz jest czas na naukę języka i przygotowanie, a potem pojadę i będę przeżywać swoją przygodę. Gdy minęło 1.5 roku cieszyłam się, że połowa już za mną, jeszcze tylko 1.5 roku i pojadę i tak jakoś ten czas nam upłynął. W między czasie Krzysiek zorganizował mi chyba 2 albo 3 wyjazdy do Londynu. Raz byłam tam przez miesiąc, mieliśmy taki przedsmak tego jak będzie tam wyglądało nasze wspólne życie. To było fajne. Ja - dziewczyna, która nigdy nie wyjeżdżała za granicę, byłam podekscytowana, wszystko mi się spodobało  i jeszcze bardziej chciałam przeczekać i zacząć tam nowy rozdział. 



To my podczas jednej z naszych sobotnich wycieczek po Londynie ;)



A to my w naszym pokoju w Londynie, w którym mieszkaliśmy razem 3,5 roku. Było trochę ciasno ;)

Czy warto się angażować w taki związek?

Z  mojego doświadczenia wynika że tak, ale tylko jeśli dobrze się z tym czujemy. Nie mówię, że mamy być zadowoleni z takiego ułożenia spraw - ja też nie byłam, ale w życiu czasem warto przetrwać coś trudnego żeby potem było lepiej. Trzeba sobie dobrze przemyśleć dlaczego mamy być osobno, co nam to da, czy jest sens tego poświęcenia. U nas powodem była Krzyśka praca, tam zarabiał dużo więcej niż zarobiłby w Polsce, miał dobre warunki, dobrą pracę. Szkoda było wtedy to zostawić. Jego marzeniem było wykończyć dom w Polsce, a pobyt w Anglii mu to umożliwił. Dziś razem mieszkamy w tym domu, nie mamy na głowie kredytu, więc uważam że było warto. Nie zawsze byłam taka mądra, nie raz mu wyrzucałam, że mnie zostawia, że ma mnie gdzieś, tylko praca się liczy.. Trudne momenty w takiej sytuacji są chyba nieuniknione, jeśli nam na drugiej osobie zależy to pojawia się złość, to zupełnie normalne. Ale ta złość nie była cały czas. Większość czasu żyłam swoim życiem widząc w tym wszystkim sens i to jest chyba najważniejsze. No i też to żeby wiedzieć, że ta druga osoba nas nie olewa i nie jest w takim związku z wygody tylko z musu, ale to łatwo dostrzec i jeśli są wątpliwości to uważam, że lepiej zakończyć taki związek na odległość. 

Podsumowując moja historia związku na odległość skończyła się pozytywnie. Po 3 latach spakowałam manatki i poleciałam z jednym pudłem rzeczy, zamieszkałam w małym pokoju, ale z ukochanym u boku. Żyłam tak kolejne prawie 4 lata. W maju wzięliśmy ślub i już mieszkamy razem  w Polsce, czyli da się. Warunkiem jest dla mnie to żeby mieć wspólny cel i chęci do zmian, taki układ nie może trwać wiecznie. 



Co wy myślicie o takich związkach, macie takie doświadczenia? Chętnie poczytam wasze komentarze na ten temat ;)

Pozdrawiam!



środa, 4 listopada 2020

30 rzeczy do zrobienia w listopadzie

Witam się z wami po przerwie. Zaniedbałam trochę bloga. Przez miesiąc pojawił się tutaj tylko jeden wpis, ale to za sprawą Instagrama, którego otworzyłam i poświęcałam temu czas. Zawsze chciałam mieć takie miejsce w sieci i nawet przez miesiąc udało mi się zgromadzić tam trochę osób, co bardzo mnie cieszy. Jeśli macie ochotę to zapraszam na instagram, jestem tam codziennie i dzielę się swoim życiem. Bloga nie zamierzam zostawić, wręcz przeciwnie - wracam tu z podwójną motywacją i zaraz będę nadrabiać zaległości u Was. Może zmieni się trochę forma wpisów, mam ochotę więcej pisać -  dajcie mi znać jak się na to zapatrujecie, czy wolicie więcej tekstu czy jednak wygrywają posty gdzie przeważają zdjęcia. Myślę jednak, że będę teraz bardziej skupiać się przekazie tekstowym, a zdjęcia będą dodatkiem.




Listopad dopadł i mnie. Wiele osób mówi, że ich motywacja spada w tym ponurym czasie. Tak samo jest ze mną, mimo że walczę z chandrą, nie zawsze mi to ostatnio wychodziło. Dolegliwości ciążowe i spędzanie czasu w domu nie pomagają. Miałam kilka dni, które czuję że zmarnowałam. Zły humor wygrał. Na pewno nie tylko ja to znam, inne mamy i kobiety w ciąży zapewne też mają czasem takie odczucia. Chciałoby się wyjść do pracy lub na studia, między ludzi, żyć życiem jak dawniej. Na szczęście coraz bliżej i będziemy już w trójkę, nie mogę się już doczekać tej wielkiej zmiany. A póki co, czas który mam poświęcę na rozwijanie relacji z Wami tutaj na blogu i na instagramie. Mam trochę wyrzuty sumienia, bo niepotrzebnie się czasem dołuję, mam naprawdę dużo: zdrowie, dom, męża, psa - wszystko co do dobrego życia potrzebne. Trzeba tylko to docenić i zmienić sposób myślenia. Dostrzec małe rzeczy, a nie skupiać się tylko na tych dużych. Życie w końcu takie jest, raz jest lepiej raz trochę gorzej. To taka ciągła sinusoida, ale na tym polega jego urok ;) 





Stworzyłam sobie listę rzeczy do zrobienia w listopadzie. Lubię planować, rozpisywać sobie różne cele. Mam wrażenie, że jak coś jest zapisane to jest większe prawdopodobieństwo, że zostanie to zrealizowane. Nie lubię gdy czas ucieka mi przez palce. Pierwszy raz robię taką listę, zamieszczę tam różne rzeczy, można by powiedzieć, że błahostki, ale to przecież z takich drobnostek składa się nasze życie. Zapominam o tym często myśląc o dużych celach czy planach, a przecież życie toczy się każdego dnia i składają się na nie codzienne wypicie kawy, dobry obiad, przeczytanie ciekawej książki czy pójście na spacer do lasu. Mam tendencję do niedostrzegania takich rzeczy, dlatego taka lista pomoże mi żyć bardziej. Może nie uda mi się wszystkiego zrealizować, ale pomoże mi to pamiętać o tym co chce zrobić. Dobrze będzie pod koniec miesiąca na nią spojrzeć i zobaczyć ile udało się zrealizować. Na mojej liście zapisuję sobie małe czynności, nawyki. Samo jej tworzenie to frajda. Gdybym jej nie stworzyła nie miałabym motywacji do wypełnienia wielu z tych punktów, pewnie bym o tym zapomniała, albo nie zwróciła na to uwagi, a chcę żyć bardziej świadomie, dlatego mam plan robić taką listę co miesiąc. Z uśmiechem na twarzy spojrzę na nią na początku grudnia i będę dumna. Dumna z tych drobnostek, które wykonałam, a które składają się na fajną całość, wnoszącą wartość do mojej codzienności, a więc w listopadzie chcę.. 

  1. uporządkować zdjęcia na laptopie
  2. wypić kawę z cynamonem
  3. upiec ciasto 3 bit 
  4. spróbować medytacji
  5. pooglądać filmiki na youtube o opiece nad noworodkiem
  6. złożyć meble w małym pokoju
  7. przeczytać 2 nowe książki
  8. pójść na długi spacer polami 
  9. zrobić jesienne zdjęcie
  10. znaleźć wartościowy serial do oglądania
  11. zrobić pyszną sałatkę na obiad
  12. robić bezmięsny obiad 2 razy w tygodniu
  13. wypróbować nowy przepis na makaron
  14. upiec ciasto marchewkowe
  15. pójść na spotkanie rodzinne
  16. zrobić sobie maseczkę
  17. ćwiczyć jogę co drugi dzień
  18. wypić 1,5 litra wody każdego dnia
  19. jeść codziennie jakiś owoc
  20. codziennie sprawdzać wasze posty na Instagramie i Blogu 
  21. codziennie oglądać przez 20 minut minimum coś po angielsku 
  22. praktykować prawo przyciągania
  23. codziennie nagrywać STORIES na Instagramie
  24. nauczyć psa komendy "slalom" 
  25. zrobić sobie peeling z kawy na całe ciało
  26. kupić maskę proteinową do włosów i stosować się do zasad równowagi PEH
  27. brać codziennie witaminy 
  28. zabezpieczyć rośliny w ogrodzie przed mrozem
  29. przejechać się samochodem jako kierowca
  30. pozwalać sobie na coś słodkiego max 2 razy w tygodniu

Takie mam plany. Małymi krokami do celu. Chcę się skupić na tym żeby żyć trochę zdrowiej, dla dobrego samopoczucia, dlatego wypisałam picie wody, ograniczenie mięsa i ograniczenie słodyczy. Nie stawiam sobie od razu zakazów typu zero słodyczy, bo wiem że to nie przejdzie, a po co się potem denerwować, że czegoś się nie wypełniło, lepiej cieszyć się z małych sukcesów, które potem z czasem przyniosą efekty. Chcę też spożytkować więcej czasu, który aktualnie mam na rozwój - wrócić do czytania książek. Jestem po filologii polskiej i zawsze to lubiłam, nawet te 20 minut dziennie z książką będzie super. Kolejna rzecz to angielski. Wróciłam do Polski w marcu i kontaktu z językiem mam teraz mało, a szkoda będzie go zapomnieć, dlatego będę łączyć przyjemne z pożytecznym. Mogę nawet połączyć punkt 5 z 21 - to jest myśl ;) Chce też rozwijać się w kuchni, bo mam teraz ku temu okazję, więc czemu by jej nie wykorzystać. Nigdy nie upiekłam jeszcze typowego placka w blasze, a ciasto 3 bit pamiętam z dzieciństwa, uwielbiałam je, a nigdy nie miałam motywacji żeby sama spróbować je zrobić, czas to zmienić. Rozwój osobisty to też coś na co chcę zwrócić większą uwagę. Ćwiczenie jogi, pozytywne myśli, medytacja - myślę, że to wnosi dużą wartość do naszego życia i warto się zagłębić w takie tematy. 

Ja biorę się za wypełnianie mojej listy. Samo jej stworzenie dało mi pozytywnego kopa.

Może spróbujecie stworzyć sobie taką listę? Dajcie znać czy lubicie planować i zapisywać tak jak ja ;) 

Pozdrawiam! 







Dziękuję, za wszystkie komentarze i obserwacje.
To dla mnie motywacja do dalszej pracy i rozwoju.
Odwiedzam wszystkie blogi, które zostawiły swój ślad.